sobota, 30 czerwca 2012

cudowne trio z L'oreal'a

tytuł jest przewrotny, ponieważ kosmetyki, które zaprezentuje, z cudownym działaniem nie mają nic wspólnego!
ale zacznijmy od początku...

po pierwsze-firmy L'oreal nie muszę nikomu (a przynajmniej szanującym się kosmoznawczyniom) przedstawiać. jest drogo i z klasą. jednak jakość tych 3 produktów odbiega od rozdmuchanej renomy tego właśnie światowego lidera w zakresie produkcji kosmetyków.


po drugie - nie można generalizować. byłabym hipokrytką gdybym zarzekała się, że nigdy nie zachwalałam produktów tej firmy, jednak należy składać pokłony wielu mniej znanym, polskim producentom, ponieważ jak się ostatnimi czasy przekonałam - jakość to nie dobry PR, reklama, a składniki, które u mało rozreklamowanych sprzedawców są o niebo bardziej przyswajalne przez moją wrażliwą skórę.

przejdzmy jednak do rzeczy. mleczko do demakijażu nie jest ani rewelacyjne, ani nie jest wielką kosmetyczną tragedią. jest nijakie. nie powoduje podrażnień, jednak pozostawia wrażenie niedoczyszczonej twarzy (chyba każdy kosmetyk z tej kategorii nie jest moim nr 1, must have). cena mleczka nie jest jakaś zniewalająca, ale też nie jest wygórowana - ok. 20zł. nie wyróżnia się żadnymi szczególnymi własciwościami rodem z bajek o czarodziejkach...a chciałabym, szczerze, żeby jakiś kosmetyk zadziwił mnie swoim magicznym działaniem...

kolejnym punktem jest żel do mycia twarzy do cery mieszanej-również bez rewelacji. wolę kiedy taki żel posiada jakiekolwiek drobinki peelingujące. jednak zachęcona kilkoma pochwałami mydła aleppo zastanawiam się nad zakupem tego, mam nadzieję, CUDOWNEGO kosmetyku! jaka jest Wasza opinia na ten temat btw?!

mleczko (różowe) również nie spełnia żadnych obiecanek producenta. ani nie nawilża, ani nie powoduje, że skóra sprawia wrażenie wypoczętej i świeżej. dobrze, że ceny tych kosmetyków nie wykraczają poza 30 zł, bo uważałabym to za dużą stratę pieniędzy...
a Wy, co polecacie?

piątek, 29 czerwca 2012

ciężki powrót do rzeczywistości

oj daaawno mnie tu nie było! wszystko jest przez to, iż:
po pierwsze-jestem wrażliwą osobą i nie lubię być narażona na krytykę. zabierałam się za prowadzenie tego bloga z milion razy, jednak po kilku bardzo negatywnych i frustrujących komentarzach mój zapał troszeczkę osłabł.
po drugie- sesja (i miesiąc przed nią) dała mi się we znaki...biotechnologia nie należy do najłatwiejszych kierunków, a zwłaszcza jeśli się jest osobą ambitną i zwykła 3 nie jest satysfakcjonująca.

no ale czytając tygodniami (oczywiście w wolnych chwilach, między egzaminami;) blogi włosomaniaczek, a także dziewczyn zajmujących się kosmetykami w nieco szerszym zakresie niż pielęgnacja włosia, postanowiłam, że i ja mogę prezentowac swoje spostrzeżenia na wyżej wymienione tematy.
jako, że większość dziewczyn, których blogi z fascynacją przeglądałam, ma długie włosy, ja w najbliższych postach będę zajmować się problemami włosów półdługich (to lekkie nadużycie, ponieważ mam włosy ledwo do ramion;). postaram się także opisywać kosmetyki do skóry wrażliwej, skłonnej do podrażnień (zwłaszcza musze uważać na szampony!) a także mieszanej.
jednak dzisiaj chciałabym poruszyć temat z innej beczki.
mianowicie - SAMOOPALACZE. jest to temat z szarej strefy. omijany przez wiele dziewczyn (może przypadkowo lub celowo, bo jest to jednak rzecz nafaszerowana chemikaliami, a szanujące się blogerki starają się mieć do czynienia jak najwięcej z naturą).
ja zrecenzuję samoopalacz firmy DAX, który niesamowicie mnie zaskoczył. pozytywnie! nigdy nie miałam do czynienia z tą firmą, bo żyłam w przeświadczeniu, że producent wypuszcza na rynek produkty słabej jakości. nic bardziej mylnego! ten kosmetyk jest świetny dla dziewczyn, które nie miały do czynienia zbyt wiele razy z      samoopalaczami/balsamami brązującymi, lub nie mają wrodzonych zdolności do aplikacji tego typu rzeczy (np.ja). samoopalacz jest w formie pianki, szybko się wchłania, nie pozostawia smug, a efekty widać już po pierwszym zastosowaniu. jestem z niego bardziej zadowlona niż z balsamów z Dove, lub L'oreal (widoczne smugi, żółty lub pomarańczowy odcień skóry, trudność w aplikacji). jedynym mankamentem jest fakt, że śmierdzę jak kaczka:/ no ale za cenę 18 zł mogę pocierpieć, ponieważ nie mam lepszego substytutu.
a jakie jest Wasze zdanie? istnieją lepsze, bardziej naturalne formy opalenizny (oprócz wysuszającego słońca)?