czwartek, 20 września 2012

zakupy lepsze niż seks?

jest to dość odważne pytanie. a odpowiedzią zaskakuję samą siebie. otóż: tak, zakupy są lepsze niż seks! (nie wnikam w sfery życia osobistego z moim mężczyzną, ale nie mam na co narzekać;). a więc, czemu, u nas kobiet, to właśnie zakupy powodują wzmożone wytwarzanie hormonów szczęścia?! nie bieganie, nie pływanie, nie czytanie, nie jedzenie (chociaż to zajecie również zajmuje wysoką lokatę w moim rankingu:D)...ale ROBIENIE ZAKUPÓW jest dla nas najszczęśliwszym momentem dnia. czym jest to spowodowane? dowartościowywaniem się? tym, że dzięki nowym ciuchom możemy odzyskać pewność siebie, wyglądać seksi? być zauważoną na tle szarych ludków i szarej rzeczywistości? jak myślicie?

a to mój nowy nabytek (w sumie nie taki nowy....bo ma już z 2-3 tygodnie...)!!! buty z Wojasa!!! są to chyba najwygodniejsze buty, jakie kupiłam od niepamiętnych czasów. chodziłabym w nich wszędzie(na pielgrzymkę na Jasną Górę), łączyła z każdą rzeczą (nawet z seksowną czerwoną sukienką-O ZGROZO!), ubierała w każdą pogodę (chodziłam w nich nawet w upalnym sierpniu;).

środa, 4 lipca 2012

święta trójca cudowna jak woda z Lichenia...


jestem tylko człowiekiem, w dodatku kobietą, więc tym bardziej jestem skazana na błędy. wg mnie to błędy młodości, ponieważ mam tylko 22 lata;)
 zdjęcie jest idealnym potwierdzeniem powyższej tezy. chociaż nie...nie mogę być taka krytyczna! zwłaszcza, że środkowy produkt-szampon, przez rok(!) był moim ulubieńcem. zrzucam to na niewiedzę i bycie totalną laiczką w sprawach kosmetologii. ślepo wierzyłam w wiele reklam wpuszczających nas w czarną otchłań rozpaczy i tęsknoty za utraconym pięknem ciała, twarzy i włosów...tak! taka jest prawda...przekonałam się na własnej skórze, że im droższy kosmetyk, im bardziej rozreklamowany, tym bardziej nafaszerowany takimi chemikaliami, że nie potrzeba było być w Czarnobylu, żeby świecić w ciemności.
ale do rzeczy:

  1. SPRAY do włosów John Frieda. powiem szczerze- przez długi okres czasu wierzyłam w zbawienną moc produktów tej firmy. oczywiście wraz z wiekiem przychodzi doświadczenie, wiedza. cena tych kosmetyków przekracza granice zdrowego rozsądku (ponad 30 zł), a skład nie ma nic do zaoferowania, poza skazaniem włosów na piekielne czeluści cierpień...spray ma powodować zwiększenie objętości (co przy moich lejących się włosach byłoby czymś zbawiennym). jednak co oferuje produkt? sklejone włosy, niczym po zastosowaniu mojego wroga nr 1- lakieru. włosy sa niemiłosiernie posklejane, obciążone, wykazują zero życia, a jedynym sposobem na reanimację moich biednych kłaków jest ponowne mycie. dobrze, że kupiłam ten KIT  podczas cen promocyjnych. zapłaciłam 20 zł, ale i tak jest to dla mnie ból serca. spray jest praktycznie cały, użyłam go może ze 3 razy, łudząc się nadzieją, że jakoś dam radę opanować jego "umiejętności" zwiększania objętości. ogólna ocena: 2/10 (2 punkty za to, że dozownik jest całkiem dobrze wymyślony i kiedy wymyślę sposób na zużycie tego paskudztwa, to opakowanie przyda mi się do innych, bardziej praktyczych celów)
  2. szapon L'oreal lumino contrast. nie powiem, że jest zły, ponieważ akurat ten produkt zapewnia efekty o których producent wspomniał na etykiecie. jest świetny, jeśli macie włosy blond (wypłucze wszystkie zabrudzenia, ładnie odświeża kolor), lub macie pasemka (naturalne, lub sztuczne-mniejsza o to)-ponieważ podkreśla, jak sama nazwa wskazuje, kontrasty między kolorami. jednak jego cena-38 zł-jest moim zdaniem zbyt wysoka, zwłaszcza, jesli spojrzymy na skład pełen świństw. nie mogę narzekać na konsystencję, pienienie, zapach- ale to oczywiście zasługa bardzo drażniących moją skórę związków. jest dobry do zastosowania raz na jakiś czas, ponieważ co wrażliwszym dziewczynom może spowodować poważne problemy skórne. ogólna ocena 6/10
  3. odżywka Gliss kur- na temat tego produktu nie zamierzam się zbytnio rozwijać. po pierwsze-nie lubię spray'ów (patrz punkt nr 1), a po drugie-ta odżywka to mistrz nad mistrzami i  namber łan w kategorii szajs stulecia. gwarancja obciążenia i przetłuszczenia. moje 20 zł poszło w p*zdu. nigdy więcej tego typu eksperymentów na moich biednych włosach. ogólna ocena: 1/10 ( za schludne opakowanie, ponieważ jestem wzrokowcem). a Wy? jakie macie kosmetyczne  KITY ?
załączam zdjęcie mojej dawnej, niedoskonałej kosmetyczki. jeśli macie jakieś pytania odnośnie produktów na zdjęciu, to piszcie!

niedziela, 1 lipca 2012

zbrodnia kupić? czy może poniosę KARĘ za to, że nie uwierzyłam tysiącom kosmoznawczyń i nie kupiłam...czyli OLEJ KOKOSOWY DABUR VATIKA



  • już na wstępie chcę zaznaczyć, że jestem inna. inna niż wszystkie dotychczas spotkane przeze mnie w Internecie włosomaniaczki. otóż-nie mam zniszczonych włosów. wiem, jest to dość niespotykane w dzisiejszych czasach wielu eksperymentów przeprowadzanych na niczemu winnych włosach, ale jednak chciałabym z większą świadomością dbać o moje kłaki, które mimo wszystko są pełne niedoskonałości.
  • otóż...po pierwsze...z natury są lejące, gładkie, a broń Pan Bóg, żeby je kręcić (nic z tego, prostują się już po godzinie, z drugiej jednak strony ma to swoje plusy, ponieważ wszelkie odgniecenia od gumki, dzikie, niepożądane fale od dobierańców też się prostują w bardzo krótkim czasie i wlosy są od nowa idealnie proste;)
  • mam włosy cienkie-genetycznie. i nie wiem, czy wzmożona pielęgnacja pomoże. piłam drożdże ( i chyba działaby na przyrost, ponieważ chcę jak najszybciej mieć długie włosy, po 3 latach noszenia boba), smaruję włosy olejkami z Alterry, kupiłam nawet odżywkę Jantar (nasza aptekarka była bardzo uprzejma i specjalnie dla mnie ją zamówiła, więc nie miałam problemu z jej małą dostępnością). 
  • martwię się, że taka intensywna pielęgnacja może przynieść odwrotny skutek- pogorszy stan moich włosów...
a więc możecie mi powiedzieć, czy inwestować w powyższy olejek? czy jest to tylko strata pieniędzy i czasu? mam pozbyć się złudzeń o grubym, mięsistym kucyku? (jakkolwiek to dziwnie brzmi z tym kucykiem...;)
zamawiać z oficjalnej strony? czy z Allegro?
co o tym wszystkim sądzicie?

sobota, 30 czerwca 2012

cudowne trio z L'oreal'a

tytuł jest przewrotny, ponieważ kosmetyki, które zaprezentuje, z cudownym działaniem nie mają nic wspólnego!
ale zacznijmy od początku...

po pierwsze-firmy L'oreal nie muszę nikomu (a przynajmniej szanującym się kosmoznawczyniom) przedstawiać. jest drogo i z klasą. jednak jakość tych 3 produktów odbiega od rozdmuchanej renomy tego właśnie światowego lidera w zakresie produkcji kosmetyków.


po drugie - nie można generalizować. byłabym hipokrytką gdybym zarzekała się, że nigdy nie zachwalałam produktów tej firmy, jednak należy składać pokłony wielu mniej znanym, polskim producentom, ponieważ jak się ostatnimi czasy przekonałam - jakość to nie dobry PR, reklama, a składniki, które u mało rozreklamowanych sprzedawców są o niebo bardziej przyswajalne przez moją wrażliwą skórę.

przejdzmy jednak do rzeczy. mleczko do demakijażu nie jest ani rewelacyjne, ani nie jest wielką kosmetyczną tragedią. jest nijakie. nie powoduje podrażnień, jednak pozostawia wrażenie niedoczyszczonej twarzy (chyba każdy kosmetyk z tej kategorii nie jest moim nr 1, must have). cena mleczka nie jest jakaś zniewalająca, ale też nie jest wygórowana - ok. 20zł. nie wyróżnia się żadnymi szczególnymi własciwościami rodem z bajek o czarodziejkach...a chciałabym, szczerze, żeby jakiś kosmetyk zadziwił mnie swoim magicznym działaniem...

kolejnym punktem jest żel do mycia twarzy do cery mieszanej-również bez rewelacji. wolę kiedy taki żel posiada jakiekolwiek drobinki peelingujące. jednak zachęcona kilkoma pochwałami mydła aleppo zastanawiam się nad zakupem tego, mam nadzieję, CUDOWNEGO kosmetyku! jaka jest Wasza opinia na ten temat btw?!

mleczko (różowe) również nie spełnia żadnych obiecanek producenta. ani nie nawilża, ani nie powoduje, że skóra sprawia wrażenie wypoczętej i świeżej. dobrze, że ceny tych kosmetyków nie wykraczają poza 30 zł, bo uważałabym to za dużą stratę pieniędzy...
a Wy, co polecacie?

piątek, 29 czerwca 2012

ciężki powrót do rzeczywistości

oj daaawno mnie tu nie było! wszystko jest przez to, iż:
po pierwsze-jestem wrażliwą osobą i nie lubię być narażona na krytykę. zabierałam się za prowadzenie tego bloga z milion razy, jednak po kilku bardzo negatywnych i frustrujących komentarzach mój zapał troszeczkę osłabł.
po drugie- sesja (i miesiąc przed nią) dała mi się we znaki...biotechnologia nie należy do najłatwiejszych kierunków, a zwłaszcza jeśli się jest osobą ambitną i zwykła 3 nie jest satysfakcjonująca.

no ale czytając tygodniami (oczywiście w wolnych chwilach, między egzaminami;) blogi włosomaniaczek, a także dziewczyn zajmujących się kosmetykami w nieco szerszym zakresie niż pielęgnacja włosia, postanowiłam, że i ja mogę prezentowac swoje spostrzeżenia na wyżej wymienione tematy.
jako, że większość dziewczyn, których blogi z fascynacją przeglądałam, ma długie włosy, ja w najbliższych postach będę zajmować się problemami włosów półdługich (to lekkie nadużycie, ponieważ mam włosy ledwo do ramion;). postaram się także opisywać kosmetyki do skóry wrażliwej, skłonnej do podrażnień (zwłaszcza musze uważać na szampony!) a także mieszanej.
jednak dzisiaj chciałabym poruszyć temat z innej beczki.
mianowicie - SAMOOPALACZE. jest to temat z szarej strefy. omijany przez wiele dziewczyn (może przypadkowo lub celowo, bo jest to jednak rzecz nafaszerowana chemikaliami, a szanujące się blogerki starają się mieć do czynienia jak najwięcej z naturą).
ja zrecenzuję samoopalacz firmy DAX, który niesamowicie mnie zaskoczył. pozytywnie! nigdy nie miałam do czynienia z tą firmą, bo żyłam w przeświadczeniu, że producent wypuszcza na rynek produkty słabej jakości. nic bardziej mylnego! ten kosmetyk jest świetny dla dziewczyn, które nie miały do czynienia zbyt wiele razy z      samoopalaczami/balsamami brązującymi, lub nie mają wrodzonych zdolności do aplikacji tego typu rzeczy (np.ja). samoopalacz jest w formie pianki, szybko się wchłania, nie pozostawia smug, a efekty widać już po pierwszym zastosowaniu. jestem z niego bardziej zadowlona niż z balsamów z Dove, lub L'oreal (widoczne smugi, żółty lub pomarańczowy odcień skóry, trudność w aplikacji). jedynym mankamentem jest fakt, że śmierdzę jak kaczka:/ no ale za cenę 18 zł mogę pocierpieć, ponieważ nie mam lepszego substytutu.
a jakie jest Wasze zdanie? istnieją lepsze, bardziej naturalne formy opalenizny (oprócz wysuszającego słońca)?

wtorek, 8 maja 2012

anonimowi w Internecie-bezkarni?

niedawno zaczęłam prowadzić bloga. jednak z powodu tego, że szybko się zniechęcam, jeden negatywny komentarz zrujnował mój cały zapał robienia internetowej kariery...
nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.mianowicie- zwróciłam uwagę na pewien, znany od dawna, problem. anonimowość. oczywiście, jestem za wolnością słowa, jednak czy nie jest prawdą, że brak podawania swoich danych powoduje przypływ (zbytniej śmiałości) u większości populacji?! czy to nie takich ludzi nazywa się hejterami?!
osobiście uważam, ze tacy ludzie są życiowo nieusatysfakcjonowani. są gorsi, mniej zdolni, niedocenieni.nie znają swojej wartości. całą swoją złość z życiowego niewypału zrzucają na innych, często niewinnych użytkowników.
Internet jest dla nich krainą z marzeń. są tu specami od architektury,sporu, malarstwa, historii, sztuki, czy nawet gramatyki. nie zdają sobie sprawy, że prawda jest zaskakująco często zupełnie inna.
oczywiście istnieje mały odsetek ludzi, którzy rzeczywiście są obeznani z konkretnymi zagadnieniami. ale jak odróżnić zwykłego hejtera od człowieka z klasą? otóż właśnie-jest na  to bardzo prosta metoda!
wystarczy przyjrzeć się wpisom anonimowych użytkowników. człowiek wykształcony i pewny swojego zdania nie rzuca wyzwiskami na prawo i lewo, nie umniejsza czyjejś wartości tylko po to, żeby samemu się dowartościować,  potrafi z gracją i pewnością siebie uzasadnić swoje stanowisko bez mieszania kogoś z błotem.

ale bądźmy szczerzy. każdy chociaż raz w swojej internetowej karierze, był takim anonimowym hejterem. cały problem polega na tym, że trzeba kiedyś dojrzeć, zachować twarz i szacunek do samego siebie, nawet w Internecie. bez ubliżania, poniżania, gardzenia i krytykowania.
traktuj bliźniego swego, jak siebie samego